Nic nie jest dane na stałe, tylko na okres trwającego konfliktu zbrojnego i przepisy po prostu wygasną na początku przyszłego roku – powiedział rzecznik rządu Piotr Müller, zapytany 18 września w wieczornym programie telewizyjnym o wsparcie dla obywateli Ukrainy w Polsce.

Dokładnie w tym samym czasie, w dwóch białych namiotach przy Dworcu Wschodnim w Warszawie, grupa wolontariuszy czekała na autokar z 49 ukraińskimi uchodźcami z terenów przyfrontowych, którzy około południa wyjechali ze Lwowa i już za kilka godzin pojawią się na peronie 5. To oni jeszcze tu docierają? – pytają często wolontariuszy zdziwieni Polacy. Bo skąd niby mają wiedzieć? Już nie ma komitetów powitalnych na granicach, brak relacji na żywo w telewizji. Już mało kogo to obchodzi, już nie ma pieniędzy. Ale uchodźcy z Ukrainy, w tym ci uciekający spod rosyjskiej okupacji, na Dworzec Wschodni w Warszawie cały czas przyjeżdżają.

• • •

Ucieczka zaczyna się od zgłoszenia przez internet i dalej też wszystko odbywa się zdalnie. Wypełnia się wniosek, przychodzą instrukcje – gdzie się przedostać, gdzie trzeba czekać. Na terenach tuż przy froncie albo terenach okupowanych nie ma innego sposobu. Trzeba zachować czujność. Uważać muszą wolontariusze rosyjscy, którzy przejmują uchodźców po rosyjskiej stronie granicy i dalej, przez Rosję, prowadzą ich w dwóch kierunkach – na Łotwę albo na Białoruś. Uważać muszą wolontariusze białoruscy, którzy dalej kierują ich do granicy z Polską, czasem muszą komuś załatwić wizę humanitarną, a czasem – tak też się zdarza – kogoś przez kilka dni przechować.

Aż w końcu wszyscy spotykają się w Warszawie. Samotni, chorzy, staruszkowie, rodziny z dziećmi albo ci, których po prostu nie stać na samodzielny wyjazd. Pomagają im Rubikus – międzynarodowa sieć wolontariuszy, oficjalnie zarejestrowana w Niemczech, oraz Helping to Leave, organizacja ukraińska zarejestrowana w Czechach, które organizują i finansują z darowizn i zrzutek relokację ukraińskich uchodźców do europejskich krajów, przede wszystkim Norwegii, Danii, Finlandii, Niemiec i Holandii. W Polsce Rubikus i Helping to Leave też mają swoich wolontariuszy. A Warszawa to najdogodniejszy w regionie punkt tranzytowy – są tu dwa lotniska, pociągi i autobusy rejsowe w niemal każdym kierunku.

I to właśnie tu, do dwóch białych namiotów koło Dworca Wschodniego, niemal codziennie spływają te trzy potoki ludzi – ze szlaku białoruskiego, ze szlaku łotewskiego, ale też ci, którzy przedostają się z różnych części Ukrainy i tak jak dziś wieczorem, już za kilka godzin, przyjadą autokarem ze Lwowa.

• • •

– Crossed the Polish border right now – czyta na głos wiadomość z internetowego czatu, Kajetan Wróblewski, dziennikarz i aktywista, koordynator programu relokacji w fundacji Asymetryści. Bo to oni – czyli w sumie kilkanaście osób, które od początku wojny spędzają na dworcu więcej czasu niż we własnym domu – pomagają Rubikusowi oraz Helping to Leave w relokacjach uchodźców na Dworcu Wschodnim.

Trzeba się spieszyć. Dwóch chłopaków właśnie pojechało na foodsharing. Z zaprzyjaźnionych piekarni i kawiarni w różnych punktach Warszawy odbiorą za darmo to, co się nie sprzedało.

Trzeba przejrzeć listy pasażerów – kto jest do odwiezienia na lotnisko, kto kilka najbliższych nocy spędzi w pobliskim hostelu, a kto jutro o 4.27 wsiada w pociąg do Berlina. Tym zajmie się Piotr Grabowski – inny członek Asymetrystów. Przyjechał na Wschodnią od razu po pracy, zmienić swoją żonę Justynę (prezeskę fundacji), która tu była od rana. Razem z Kajetanem oraz Jackiem Ostasiem, byłym menedżerem w korporacjach, przez cały dzień załatwiali, wozili, kupowali, kombinowali, uspokajali i tłumaczyli zdezorientowanym, szarym ze stresu twarzom, jakie są dla nich możliwości życia w różnych europejskich krajach. A w Polsce? Do pozostania w Polsce aktywiści z Dworca Wschodniego raczej uchodźców nie namawiają.

• • •

Wróblewski pokazuje dwa białe namioty przy dworcu, ogrodzone siatką, z budką ochroniarzy przy wejściu: – To tylko jeden z przykładów, jak wygląda system przyjmowania i relokowania uchodźców ukraińskich przez Polskę. Tego systemu nie ma. Wszystko oparte jest na grupach wolontariuszy i pojedynczych osobach, które jeszcze chcą tę sprawę wspierać.

Namioty przy Dworcu Wschodnim to oficjalny, miejski punkt informacyjno-tranzytowy dla uchodźców z Ukrainy. Ostatni taki w Warszawie. Stworzony przez miasto (które udostępnia teren i płaci rachunki za media) oraz międzynarodową organizację humanitarną Norwegian Refugee Council. Jest tu niemal od początku wojny, od marca 2022 r. Jeszcze na początku lipca 2023 r. był tu również trzeci namiot, a w nim duża kantyna, gdzie uchodźcy mogli przyjść i zjeść coś ciepłego. Był punkt medyczny i kilkadziesiąt łóżek polowych, na których mogli spać, nawet przez kilka dni, przed wyruszeniem w dalszą drogę na Zachód.

Tego wszystkiego już nie ma. Nie ma prysznica, nie ma lodówki. Łóżka polowe schowano w magazynie. – Statystyki przyjazdów spadają, pieniędzy brakuje – tłumaczy Neil Brighton, przedstawiciel NRC w Polsce. Dla przyjeżdżających zostały darmowe przekąski w formie batona i musu owocowego, porady psychologiczne, kącik z zabawkami dla dzieci, no i do odpoczynku po podróży 30 leżaków ogrodowych i 50 bankietowych krzesełek.

Dla Ludmiły to będzie już czwarta noc w namiocie przy dworcu. Ludmiła to 74-latka z Żytomierza, dumna posiadaczka Karty Polaka, w lekko przybrudzonych, domowych kapciach z puszkiem, i ze źle zrośniętą w nadgarstku ręką. Już raz była w Polsce – 28 lutego 2022 r. przeszła pieszo przez polsko-ukraińską granicę. A potem na trzy miesiące trafiła do Kutna, do polskiej rodziny. Wróciła do siebie, bo wiadomo – nie ma jak u siebie. Chyba że brakuje ogrzewania i światła, a zaraz będzie zima. Ludmiła niby ma dwóch synów, ale nie wie dokładnie, gdzie oni teraz są. Więc znów jest w Polsce, sama. I dalej jedzie… – Do jakiego miasta ja chcę? – pyta pracownika z namiotu. – Do Dębego nad Zalewem Zegrzyńskim – odpowiada pracownik. Ale tam miejsce dla niej zwolni się dopiero jutro. Na razie więc Ludmiła rozgląda się, czy nie znalazłoby się dla niej coś do jedzenia. Przez cały dzień nic nie jadła.

• • •

Teoretycznie Ludmiła mogłaby te cztery noce, zamiast na leżaku, spędzić w pobliskim hostelu, w pokoju z łóżkiem i łazienką, gdzie Rubikus we współpracy z organizacją Habitat for Humanity oraz UNHCR opłacają w sumie 98 miejsc dla uchodźców przejeżdżających przez Warszawę. Ale formalnie nie ma takiej możliwości – bo to są noclegi dla osób przyjeżdżających do Polski po raz pierwszy, a Ludmiła jest tu już po raz drugi. Asymetryści zaciskają zęby, ale nic nie mogą zrobić – takie są zasady. Oni są tu jedynie małą organizacją do pomocy, utrzymującą się z internetowej zrzutki i okazjonalnych grantów.

Zresztą przyjazdów na Wschodnią nadal jest tyle, że w hostelu i tak nie sposób wszystkich pomieścić. Jak podaje Agata Malec, koordynatorka Rubikusa w Polsce, ich transportami trafia do Polski średnio 2,5 tys. osób miesięcznie, ale np. w lipcu i sierpniu było to prawie 3 tys. osób, w związku z ucieczkami z zalanych terenów po wysadzeniu przez Rosjan tamy w Nowej Kachowce.

A możliwości tymczasowych noclegów dla uchodźców nigdzie nie przybywa – wszędzie tylko się kurczą. Od czerwca 2023 r. nie działa już zarządzany przez wojewodę ośrodek recepcyjny na warszawskiej Białołęce, a pod koniec sierpnia 2023 r. zamknął się ten w Ptak Expo w Nadarzynie, również w wyniku decyzji wojewody. Z kolei pozostałe siedem mniejszych, prowadzonych przez samorząd, działających wciąż na terenie Warszawy, nie przyjmuje już nikogo nowego.

Są jeszcze rozsiane po całej Polsce tzw. ośrodki 40+, gdzie za pobyt osoby z Ukrainy właściciel dostaje 40 zł dziennie, ale wypłaty trwają tylko do 120 dni (z możliwością przedłużenia dla osób niepełnosprawnych, kobiet w ciąży, emerytów i dzieci). Potem Ukrainiec 50 proc. kosztów opłaca już z własnej kieszeni (przepisy obowiązujące od 1 marca 2023 r., jak przekonywał rząd – mają sprzyjać usamodzielnianiu się uchodźców). No i jest jeszcze dodatkowa trudność – każdy ukraiński mieszkaniec musi mieć wyrobiony polski PESEL, żeby zostać przyjęty.

– Ale skoro ktoś tu przyjeżdża najwyżej na kilka dni, a potem rusza dalej na Zachód, to po co mu polski PESEL? – pytają Asymetryści.

Nie mówiąc o tym, że wielu uchodźców nie chce nawet słyszeć o wyrobieniu PESEL-u, bo boją się, że będą mieli z tego powodu trudności z wjazdem do innego kraju. Wtedy opcją dla nich są już tylko miejsca w zaprzyjaźnionym hostelu koło dworca. No ale znów – tam miejsc jest, ile jest, łóżek polowych ani wyżywienia pod namiotami na Wschodniej już nie ma, więc ośrodkami 40+ po prostu trzeba się wspomagać.

Dla Asymetrystów to dodatkowa robota, bo taką staruszkę czy wielodzietną rodzinę trzeba podwieźć do urzędu dzielnicy, zrobić zdjęcia (najlepiej za darmo, ale nie wszędzie się da), zawieźć do ośrodka, a potem, gdy już wyjadą, trzeba znów poinformować urząd, który wydał PESEL, żeby odhaczyli w systemie, że dana osoba nie korzysta już z ochrony czasowej w Polsce. Asymetryści zwracali się do warszawskiego ratusza z prośbą o stworzenie punktu szybkiego wyrabiania PESEL-u na Dworcu Wschodnim, ale ratusz nie wyraził zgody.

– Na każdą osobę relokowaną mamy ściśle wyliczony budżet. Nigdy nie wiadomo, ile dokładnie dni taka osoba będzie musiała spędzić w Polsce, bo to zależy od wielu czynników – decyzji tych ludzi, które się zmieniają, miejsc w ośrodkach na Zachodzie, cen biletów lotniczych, promocji. Jeśli wydamy więcej na pobyt w Polsce, to potem mamy mniej na dalszą relokację – tłumaczy Agata Malec z Rubikusa. I koło się zamyka.

• • •

Tymczasem na Wschodnią wracają chłopaki z jedzeniem z foodsharingu. Dzisiaj było dość słabo – tylko 24 kg kanapek, bułek, chlebów i sałatek. A bywały dni, że przywozili nawet 80 kilo. Na jedzenie rzuca się od razu romska rodzina, rzuca się głodna pani Ludmiła w kapciach z puszkiem. Justyna z Asymetrystów też się rzuca, bo musi odłożyć coś dla tych, co jeszcze dzisiaj przyjadą. Na szczęście darczyńca przysłał im do namiotów kurierem 80 papierowych kubków z makaronem błyskawicznym, więc jest się czym dzielić. Dwóch nastolatków z Krymu, którzy przed chwilą przyszli na dworzec z hostelu, też chętnie zgarnia, co się da. Są tu sami, bo czekają na wyrobienie paszportu. Ich ciotka pojechała do Kijowa po dokumenty i wróci dopiero za parę dni.

– Nie wiemy, czy uda nam się przebłagać konsulat ukraiński, żeby wydał paszporty. Są trudności z potwierdzeniem ich tożsamości w bazie danych, bo są z terenów okupowanych – mruczy Wróblewski znad telefonu, bo co chwilę ktoś do niego dzwoni.

– A gdzie właściwie jest Jacek? – pyta nagle Kajetan. Był tu przez cały czas, a teraz zniknął, a przecież zaraz przyjedzie autokar. Jacek Ostaś, były menedżer w korporacjach, po wybuchu wojny tak się wciągnął w pomoc Ukraińcom, że teraz już nie pracuje, tylko jest wolontariuszem. Dawne przyzwyczajenia jednak mu pozostały – Asymetryści śmieją się, że funkcjonuje w trybach 36-godzinnych. Przez półtorej doby nie śpi, tylko jeździ, dzwoni, załatwia, a potem pada jak nieżywy.

• • •

Tymczasem Jacek niepostrzeżenie wymknął się do hostelu i jest u cioci Wali, w pokoju 208. Zaniósł jej jedzenie, bo ciocia Wala sama nie przyjdzie. Gdyby nie on, nikt by do niej nie zajrzał. Bo ciocia Wala nie ma już nikogo. Ma 72 lata, jest ze Słowiańska i ledwo porusza się z balkonikiem. Pod stołem obok łóżka stoją trzy torby z ceraty z całym jej dotychczasowym życiem.

Jacek martwi się o ciocię Walę, bo w hostelu mieszka już 7 dni, a pobyt dla relokowanych ograniczony jest tu tylko do dwóch tygodni. Ale ciocię Walę ciężko jest relokować. Podobnie zresztą jak wszystkich chorych, rannych czy niepełnosprawnych, którzy jadą medbusem trasą Dniepropietrowsk – Charków – Kijów – Warszawa, i regularnie trafiają do nich na Wschodnią.

W niewielu krajach w Europie są ośrodki z odpowiednimi warunkami, przyjmujące niepełnosprawnych uchodźców. W Polsce nie ma obecnie żadnego. Najłatwiej jest w Danii, ale zaprzyjaźniony bus, który mógłby tam ciocię Walę dowieźć, akurat się zepsuł. Jacek próbował też załatwić jej coś w domu opieki w Hanowerze, ale trzy dni temu dostał wiadomość, że nikogo już nie przyjmują, skończyły się miejsca.

Ciocia Wala nie wygląda jednak na zmartwioną. Wszędzie będzie jej lepiej niż w ośrodku dla wewnętrznych przesiedleńców w Chmielnickim w Ukrainie. Gdy tam trafiła, nie mogła wyjść na zewnątrz przez prawie rok. – To był dur dom! – opowiada ciocia Wala, krzycząc. – I psychicznie chorzy, i inwalidzi wojenni, i inwalidzi od urodzenia, i starcy! Dopiero znajomi z ośrodka, którzy wyjeżdżali do Niemiec, poradzili jej, żeby też stamtąd uciekała. Zgłosili ją do relokacji i tak trafiła tutaj. I właściwie tutaj, w tym pokoju 208, już mogłaby zostać. Jest czyściutko, cicho, już się przyzwyczaiła. – Nie dałoby się? – pyta z nadzieją Jacka.

• • •

Jest godzina 22. Na peron 5. przy Dworcu Wschodnim w końcu przyjeżdża autokar ze Lwowa. Niby normalny, oznaczony jako turystyczny, jakby przyjechała wielka wycieczka. Ze środka wychodzą zaspane, płaczące dzieci, staruszkowie w dresach, rodziny z 10 walizkami, plecakami, tobołkami. Uchodźcy w ciszy przechodzą do namiotów po drugiej stronie ulicy. Ci, którzy mają, wyciągają paszporty, rejestrują się. Wolontariusze uspokajają: – Idźcie. My się zajmiemy waszymi bagażami. Zaraz pojedziecie przespać się do hostelu.

Wśród wolontariuszy niespodziewanie pojawiają się nowe twarze. To dwie dziewczyny, Katia i Marina. Za chwilę, razem z uchodźcami, wsiądą do busa i będą im pomagać rozlokować się w pokojach. W Polsce są od roku. Katia jest dziennikarką i do Polski przyjechała dzięki wizie humanitarnej, więc sama też jest uchodźczynią. A Marina to lekarka, neurolog dziecięca. Ma wizę turystyczną i nienostryfikowany dyplom, więc na razie nie może pracować w swoim zawodzie. Katia i Marina to Rosjanki, uciekinierki z Moskwy. Na Wschodnią przyjeżdżają pomagać dwa razy w tygodniu, jako wolontariuszki Rubikusa. Mówią, że dzięki temu nie czują się aż tak fatalnie jako Rosjanki w Europie.

• • •

Tymczasem plac z namiotami przy Wschodniej pustoszeje. Rozwożeni partiami do hostelu uchodźcy (służy do tego jeden 9-osobowy bus, który Asymetryści opłacają z internetowej zrzutki) mijają pracującego tam ochroniarza. O jego nogi leniwie ociera się kot. Przepiękny, z rudą sierścią i rudymi oczami. Na Wschodniej zamieszkał mniej więcej rok temu, zgubił się jednej z uchodźczyń, która pojechała do Norwegii. Przez wiele miesięcy nie dawał się oswoić, ale w końcu zaczął podchodzić coraz bliżej.

Asymetryści wrzucili do internetu ogłoszenie ze zdjęciami, że kot uchodźca szuka nowego domu. Na razie jednak nikt chętny się nie zgłosił.

Wesprzyj: Zbiórka dla uchodźców z Ukrainy

TEKST/ ARTICLE CREDIT: MARTA MAZUŚ, TYGODNIK POLITYKA, 17 PAŹDZIERNIKA 2023 R.
ZDJĘCIA/ PHOTO CREDIT: JULIA KRIVAGUZ, JUSTYNA GRABOWSKA

Pomóżcie nam pomagać/ Help us to help

Międzynarodowa relokacja uchodźców odbywa się jedynie siłami NGO-sów pozbawonych instytucjonalnego wsparcia. Prosimy, pomóżcie nam pomagać. Linki do zrzutki i PayPal na dole strony. Dziękujemy pięknie za każdą wpłatę!/ International relocation of refugees is done only by the forces of NGOs without institutional support. Please help us to help. Dropbox and PayPal links at the bottom of the site. Thank you beautifully for every donation!

Numer konta bankowego fundacji Asymetryści/ Asymmetrists Foundation bank account number:

PLN 13 1140 2004 0000 3302 8076 9295 ■ EUR IBAN PL73 1140 2004 0000 3612 1816 2973

Pomóżcie nam pomagać/ Help us to help

Każda wasza wpłata ratuje życie ludzi i zwierząt – ofiar rosyjskiej napaści na Ukrainę/ Each of your contributions saves the lives of people and animals – victims of the Russian assault on Ukraine.

Pomóżcie nam pomagać/ Help us to help

Każda wasza wpłata ratuje życie ludzi i zwierząt – ofiar rosyjskiej napaści na Ukrainę/ Each of your contributions saves the lives of people and animals – victims of the Russian assault on Ukraine.

Asymetryści.pl

Pomoc uchodźczyniom i uchodźcom z Ukrainy

Sunday, Dec 22, 2024
Social Profiles